poniedziałek, 28 listopada 2016

Co się przemilcza w sprawie likwidacji gimnazjów?

Pani Anna Zalewska (kierująca Ministerstwem Edukacji Narodowej) jest rozmowna, a nawet wygadana, To dobrze, że te cechy ma Naczelna Nauczycielka RP.

W wielości wypowiedzi Pani Minister (często wypowiedzi energicznych, kwiecistych, obrazowych) łatwo jest koncentrować się na "łapaniu słów". O wiele trudniejsze może być odnajdywanie tego, o czym milczy pani minister Anna Zalewska.

Zastanówmy się nad tym, co jest przemilczane w sprawie zapowiedzianej likwidacji gimnazjów (albo ich "wygaszania"); dodajmy: pomijane nie tylko, przez Panią Minister - ale także przez innych (zarówno zwolenników, jak i przeciwników planu zakończenia działności współczesnych gimnazjów w Polsce). Słyszy się dużo (tytułem przykładu) o: kosztach, zatrudnieniu kadr szkolnych (zwłaszcza pedagogicznych), dorobku gimnazjów, przywyknięciu ludzi do aktualnego modelu szkolnego. Co jednak się pomija?

Pierwszym niemalże ukrytym zagadnieniem jest to, że likwidacja gimnazjów będzie oznaczała kres stabilności zatrudnienia aktualnej kadry kierowniczej gimnazjów (zwłaszcza będących odrębnymi szkołami). Nauczyciele (jak wielu innych ludzi) chcą zachować pracę i jakąś stabilność w związku z zarobkowaniem, więc nietrudno ich namówić do protestów - mając nadzieję na zachowanie swego statusu faktycznie dążą do zachowania stabilności przez swych zwierzchników (zwłaszcza dyrektorów gimnazjów oraz często przez zastępców dyrektorów).

Drugą ukrytym zagadnieniem - podstawowuym i zarazem totalnie zamilczanym - jest to, że rządzący (zwłaszcza w skali ogólnokrajowej) zorientowali się, że "nie ma z kim pracować".

Daleki jestem od potępiania w czambuł gimnazjów oraz efektów ich działalności. Co więcej, tak zwane umiejętności miękkie (dziś mocno promowane) dają sympatyczne efekty - np. w kontaktach z pracownikami szeroko pojętej sfery publicznej. Przykładem mogą być sensowne i kulturalne rozmowy z (paniami i panami) kierowcami autobusów komunikacji miejskiej - to przykład z Lublina. Kolejnym lubelskim przykładem są urzędnicy w takim wieku, że niemalże na pewno uczęszczali do wspólczesnych gimnazjów. Podobnie sympatycznie (na ogół) odbieram rozmowy z urzędnikami młodszego pokolenia w instytucjach centralnych.

Jednak urzędowanie to nie tylko miłe rozmowy. Trzeba rozwiązywać realne problemy. Z tym bywa źle - a nawet bardzo źle. Podczas rozmów telefonicznych (bez opcji "wideokonferencji") nie sposób dostrzec twarzy rozmówcy. Można jednak wsłuchać się w głos. Sporo urzędników młodszego pokolenia - czyli ludzi doświadczonych współczesnymi gimnazjami w Polsce - zwyczajnie unika problemów. Oni uciekają od problemów. Nie sposób diagnozować każdej sytuacji, ale można zauważyć pewien rys wspólny.

Ci urzędnicy na ogół są przekonani o swych wysokich "kompetencjach" (cokolwiek to określenie oznacza lub może oznaczać). Często można zauważyć (zapewne autentyczną) chęć udzielenia pomocy. Ale jak to zrobić, jeśli brakuje "kompetencji twardych" (zwłaszcza wiedzy i rzeczywistej praktyki)?

Pozwalam sobie podać wybrane przykłady na podstawie własnych doświadczeń lub obserwacji.

Kiedyś urzędnicy "starej daty" na ogół (poza oczywistymi bęcwałami na stanowiskach) dawali nadzieję na to, że sprawa zostanie załatwiona porządnie - o ile zostanie załatwiona (przecież "inny kierunek" mogły wskazywać "instrukcje z góry" lub przekupstwo). Nawet stając przed obliczem znanego z łapownictwa urzędnika z reguły było niemalże oczywiste, że on jest w stanie załatwić sprawę właściwie - czy to w ramach zwykłego wykonywania obowiązków, czy to w obawie przed "robiącym problemy petentem". Dawno temu wchodziłem (jako reprezentant obywateli) w skład komisji konkursowej w sprawie udzielenia zamówienia publicznego; "strona urzędowa" (dążąca nadal do blokowania inwestycji) robiła trudności - gdy jednak odpuścili, to sprawa została załatwiona porządnie (zwłaszcza przypilnowano jakość pracy wykonawcy zamówienia publicznego).

Co mamy teraz - w sytuacjach trudnych? Bywa różnie:
* W jednym z wydziałów Urzędu Miasta rozmawiamy o sprawach złożonych (nie tylko z uwagi na zmiany w prawie). Urzędniczka (bardzo miła i wyraźnie gotowa do pomocy) w pewnym momencie niemalże "zawiesiła się" (podobnie do komputera) - stało się to, gdy usłyszała terminologię specjalistyczną od swej Rozmówczyni.
* Inny przykład dotyczy ściśle rozumianego lubelskiego Rarusza. Podczas rozmowy z Osobą na eksponowanym stanowisku towarzyszący tej osobie urzędnik niskiej rangi niemalże "przejął rozmowę" i interesantów zaczął wysyłać do innych instytucji (w ramach "odpychania problemu"). Pana tamtego nawet nie podejrzewam o złe intencje - on tak zareagował na problem, który go wystraszył swą złożonością.
* Przed paroma dniami przyjmujący interesantów w lubelskim Ratuszu Pracownik Biura Rzecznika Praw Obywatelskich zachęcał przedstawiającego poważny problem Pana, by skorzystał z darmowych porad prawnych - byleby problem "podrzucić komuś innemu" (a chodzi o sytuację bardzo zagmatwaną).

Władze centralne zorientowały się, że aparat państwowy może zwyczajnie runąć, jeśli nadal będą do niego trafiać faktyczne ofiary współczesnych gimnazjów w Polsce. Władze samorządowe prawdopodobne jeszcze nie dostrzegają skali problemu - być może dlatego, że w strukturach urzędniczych samorządu terytorialnego jest większa stabilizacja kadrowa (jeszcze nie wymarły "urzędowe dinozaury", które potrafią i nadal mają siły "ustawiać do pionu" coraz liczniejszych urzędników "po gimnazjach").